Odkąd pamiętam miałam słabość do tych historycznych kobiecych postaci, które wyprzedzały swoją epokę. Do kobiet nieprzeciętnych, podziwianych i nienawidzonych, nierozumianych [jako dziecko przeżyłam okres szalonej fascynacji Joanną d’Arc, choć raczej kobietą-rycerzem, niż mistyczką :) ]. Jedną z bohaterek mojego prywatnego pocztu jest także Sydonia von Borck, pomorska szlachcianka z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku, słynna z nieprzeciętnej urody i inteligencji, której życie zakończyło się na szafocie przy szczecińskiej Młyńskiej Bramie.
Jeśliście jej ciekawi, to możecie wpaść TU albo TU, choć to i tak stanowczo zbyt skąpe informacje.
W każdym razie: urodziła się w roku 1545 w miejscowości Strzmiele (albo raczej Stramehl ;) ), w siedzibie rodu Borcków, zwanej „Wilczym Gniazdem” jako najmłodsze z trojga dzieci Ottona von Borck zu Stramehl-Regenwalde i Anny von Schwiechelt. Od najmłodszych lat rozpieszczana przez ojca (matka zmarła, gdy Sydonia miała 8 lat), dorastała w rodowym gnieździe, gdzie z pewnością przesiąknęła ideałami Borcków, jednego z najstarszych rodów Pomorza, niechętnych obcej szlachcie, Krzyżakom, Reformacji, które musiały mieć istotny wpływ na jej dalsze losy.
Młoda, piękna, zaskakująca bystrością umysłu i wszechstronnym wykształceniem trafiła na dwór Filipa I, księcia wołogoskiego wywodzącego się z dynastii Gryfitów [mała dygresja: dlaczego my nic o tym nie wiemy?? Dlaczego w szkołach zawracają nam głowę jakimiś aferami na Inflantach czy w Mołdawii, zamiast nauczać dziejów obecnych ziem Polski??], gdzie została dwórką jego żony i gdzie – po pewnym czasie – przyjęła oświadczyny jego syna, Ernesta Ludwika. Do ślubu jednak nie doszło, ponieważ książęca rodzina nie omieszkała uzmysłowić zakochanemu młokosowi, w jak śmieszny i niepoprawny politycznie mezalians się pakuje.
Wkrótce porzucona i upokorzona Sydonia opuściła książęcy dwór, ciskając w gniewie słowa, że „nie minie 50 lat, a ród Gryfitów wyginie”. Wraz z towarzyszącą jej siostrą, Dorotą, udała się do rodzinnego domu, z którego wkrótce wygnała je śmierć ojca i objęcie stanowiska głowy rodziny przez brata obu pań, Urlicha, który za siostrami, mówiąc delikatnie, raczej nie przepadał. Nic więc dziwnego, że dwie samotne, niezamężne kobiety poszukały schronienia w klasztorze. W tym samym czasie moja bohaterka procesowała się z bratem i prawnymi opiekunami o majątek po rodzicach, po zmarłej w 1600 roku siostrze, wchodziła w zatargi z sąsiadami i zakonnicami.
Liczba jej wrogów rosła w szybkim tempie, a wiedza i umiejętności medyczne Sydonii aż nazbyt wyraźnie sugerowały jej konszachty ze złymi mocami. O szatańskie pochodzenie posądzano nawet kota i psa Borckówny! [poważnie! ;) ] Czy więc może budzić zdziwienie fakt, iż ta niegdyś piękna i pewnie wesoła dziewczyna zmieniła się w starą, zgryźliwą, kłótliwą, szpetną jędzę? Zwłaszcza, że miała świadomość, iż atmosfera wokół niej robi się coraz bardziej nieciekawa (kolejni Gryfici podejrzanie szybko odchodzili z tego świata, a przecież pamięć ludzka jest zadziwiająco pojemna, jeśli chodzi o cudze przewinienia). Więc ówcześni lojaliści spokojnie uznali dawną „klątwę” Sydonii za przestępstwo polityczne i w 1619 roku osadzili ją w zamku Oderburg pod Szczecinem. Po nieuczciwym procesie, w którym na świadków powołano m.in. wszystkie skonfliktowane z naszą bohaterką osoby, oskarżono ją o kontakty ze złymi duchami, czary, trucicielstwo. W końcu, pomimo sensownych i inteligentnych odpowiedzi na procesie, ale w wyniku kłamliwych zeznań i tortur, sąd uzyskał „przyznanie się do winy” oskarżonej, uznał ją za czarownicę i skazał na śmierć. Dziewiętnastego sierpnia 1620 roku Sydonię zawieziono pod szczecińską Młyńską Bramę, zwyczajowe miejsce egzekucji, i – jako szlachciankę – ścięto. Jej szczątki spalono na stosie.
Uff.
To była długa notka biograficzna, ale musiałam ją przytoczyć, abyście zrozumieli, dlaczego skojarzyłam tę postać z Memoir Woman od Amouage.
Niezwykła, przebojowa osobowość, łącząca w sobie wszystkie cechy gwarantujące, szeroko pojmowany, sukces… w dwudziestym wieku. Zobaczcie, jak bardzo Sydonia nie przystawała do swoich czasów! Choć średnim pocieszeniem jest fakt, że jeszcze bardziej nie przystawała do przełomu wieków dziewiętnastego i dwudziestego, kiedy to jej postać zyskała największy rozgłos. Wybaczcie dosadność poniższych słów: banda wiktoriańskich porąbańców, z ich spaczonym poglądem na świat i terrorem obyczajowym, gówno wiedziała o rzeczywistym potencjale tkwiącym w tej postaci. Dzięki czemu „w świat” poszedł mit okrutnej, wyrachowanej, złej sekutnicy. Demonicznej wiedźmy i kobiety fatalnej. Równie prawdziwy, co bełkot dziewiętnastowiecznych moralistów.
Bo jakim trzeba być łotrem, by ze zgorzknienia, płynącego z piętrzących się niepowodzeń, z zawiści lub „zwykłego” okrucieństwa, których Sydonia stała się ofiarą, robić dowód jej demoniczności? By na siłę tworzyć, okrutny w swym zakłamaniu, mit wyrachowanej morderczyni, który zaczął żyć własnym życiem?
Jeśli rzeczywistość nie przystaje do wyobrażeń, tym gorzej dla rzeczywistości. :/
Wybaczcie emocjonalny charakter tego wpisu, ale do szału doprowadzają mnie wszystkie relikty żałosnej wiktoriańskiej obłudy, których w naszej rzeczywistości można by dostać na pęczki (zawsze lubiliśmy Zachód, co nie? ;) ).
A Memoir kobiece? Jest piękne. :) Delikatnie szyprowe, zachwycające i odurzające, a jednak – o słodki paradoksie! – nad podziw miękkie i delikatne. Stereotypowo kobiece. Ciepłe, czułe i posągowo piękne, choć przecież tyle weń życia. Podziwiane przez wielu, także za silny, stanowczy charakter, gotowe rzucić na kolana cały świat, jeśli tylko ktoś mu to umożliwi, pozwalając pachnidłu opleść swoją sylwetkę.
Gdyby Sydonia żyła współcześnie, byłaby powszechnie uwielbiana. Jednak przyszła na świat stanowczo zbyt prędko.
Dobrze, że Memoir trafiła w swój czas. :)
Ode mnie to dziś będzie wszystko; żądnych opisu rozwoju perfum na skórze zadowolę tylko jednym spostrzeżeniem: nie wiem, jak to możliwe, ale połączenie nut słodkich, kwiatowych, drzewnych i szyprowych pozwala damskiej Memoir stworzyć czasem na mojej skórze zachwycającą, słodko-słoną ambrę [bardziej słoną, niż słodką] w sercu bądź bazie.
Ma ktoś może pożyczyć 1000 zł? ;)) Na już. Oddam do 30 lutego przyszłego roku. ;)
Rok produkcji i nos: 2010, Daniel Maurel oraz Dorothée Piot
Przeznaczenie: zapach programowo kobiecy, ale podejrzewam, że na męskiej skórze powinien pokazać równie piękne oblicze
Trwałość: jak większość produktów Amouage na mojej skórze, świetna – do 20 godzin.
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-skórzana (i kwiatowa)
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, kardamon, różowy pieprz, absynt
Nuta serca: jaśmin, róża, białe kwiaty, kadzidło, pieprz, goździki, nuty drzewne
Nuta bazy: styrak, mech dębowy, kastoreum, skóra, labdanum, kozieradka, piżmo
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Podwójny portret Sydonii von Borck, młodej i starej, autorstwa nieznanego siedemnastowiecznego malarza; ze zbiorów Muzeum Pomorza Zachodniego. KLIK
2. Sydonia von Borck autorstwa Edwarda Burne-Jonesa; z mojego twardego dysku.